Dlaczego mam za dużo gier?
Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że nie da się już samego siebie dłużej oszukiwać – moja kolekcja gier rozszerza się w sposób niezbyt kontrolowany (patrz tytuł bloga). Kiedyś, dawno temu, oszukiwałem się, że zatrzymam się na jakiejś rozsądnej liczbie tytułów. Przez jakiś czas było to 50. Potem było to 100. Obie granice już przekroczyłem i istnieje niebezpieczeństwo, że kolejne również przekroczę.
Dlatego zamiast wyznaczać sobie kolejne abstrakcyjne limity, których i tak nie dotrzymam, postanowiłem podejść do problemu w inny sposób. Co jakiś czas przeglądam swoją kolekcję (albo raczej jej reprezentację w postaci listy na BGG) i dla każdej z gier usiłuję wyartykułować jasno powód, dla którego ta gra ma zostać u mnie na półce. Jeżeli takiego powodu nie potrafię w miarę łatwo znaleźć – gra dostaję etykietkę „do likwidacji” i zależnie od mojej determinacji trafia na Allegro/forum/FB/Mathandel celem opuszczenia mojego przybytku.
Przy okazji stosowania tej metody okazało się, że potrafię wymyślić naprawdę sporo powodów, żeby gier się nie pozbywać. W zasadzie stosowana metoda ma naprawdę niską skuteczność, jeśli chodzi o pozbywanie się pudełek. Za to wygenerowała całkiem interesującą listę powodów i samousprawiedliwień.
1. Bo gra jest dobra, podoba mi się i będę w nią grał
Na początek powód dobry, nudny i na dobrą sprawę taki, który w normalnych warunkach powinien dotyczyć większości, jeśli nie wszystkich posiadanych gier. Gra jest dobra, mam z kim w nią grać, mam chęć i realne perspektywy na kolejne partie, więc ją trzymam na półce. Na szczęście na moich półkach jest nadal sporo reprezentantów tej kategorii, dla przykładu: Great Western Trail albo Tajniacy.
2. Bo gra jest dobra i podoba mi się
Podpunkt jedynie pozornie zbliżony do poprzedniego. Różnica jest jednak oczywista – z jakiegoś powodu kolejne partie stają pod znakiem zapytania, czy to ze względu na wymagania czasowe, brak współgraczy, podobne gry z tej samej kategorii które odbierają jej „czas stołowy” czy jeszcze inne przypadłości. Teoretycznie to kandydat do zniknięcia z półki (tak kiedyś zrobiłem na przykład ze Strongholdem), ale… gra jest dobra i podoba mi się. I jest nadzieja! Ekipa jakoś się uzbiera, huragan zniweczy plany wyjazdowe i nagle wygeneruje niezagospodarowany wolny dzień, tęsknota nakaże wyciągnąć akurat to pudełko spod stosu podobnych – i jakaż szkoda byłoby wtedy nie mieć tej gry na podorędziu. Ta kategoria to pole ciągłej walki między rozsądkiem a nadziejami. Przykładem niech będzie tu Mage Knight (chociaż on załapie się do co najmniej jednej innej kategorii).
3. Bo gra jest unikatem
Zdarza się tak, że w nasze ręce trafia gra, która faktycznie zaczyna mieć wartość kolekcjonerską. Nakład był niewielki, dawno się skończył, reprintu nikt nie przewiduje. Albo jest to jakaś egzotyczna ciekawostka z innego kontynentu bez dystrybucji w osiągalnej okolicy. Ceny na rynku wtórnym osiągają nierozsądne wartości, co z jednej strony może zachęcać do pozbycia się pudła za sakiewkę pełną złota, ale z drugiej jednoznacznie mówi, że unikatu nigdy już nie odzyskamy, a i prawdopodobieństwo, że ktoś w okolicy będzie nim dysponował jest niewielkie. W moim przypadku do tej kategorii należy między innymi Boże Igrzysko, które miałem wielką przyjemność recenzować w GF dawno temu i niemal równie dawno temu miała miejsce ostatnia moja w nie partia. Tym niemniej nie przewiduję nigdy pozbycia się tego „eksponatu”, chyba, że głód przyciśnie, bo oferowane kwoty są doprawdy kuszące.
4. Bo grę lubi żona
Sprawa jasna. Gra jest ok, chociaż nie tak dobra, żeby nie brać pod uwagę jej upłynnienia albo przynajmniej wymiany za coś bardziej ekscytującego. Ale grę znacznie bardziej od nas lubi żona (albo dziecko, albo najlepszy przyjaciel, albo…) i sama myśl o tym, żeby się jej pozbyć nie wchodzi w rachubę. Bo jak im potem spojrzeć w twarz? Przykład? Tajemnicze domostwo.
5. Bo ma wartość sentymentalną
To przykład gier, w które już pewnie nie zagramy. Może zmieniły się nasze gusta, może gra się brzydko zestarzała, może przegrywa konkurencję z nowościami. Ale istnieją jakieś pozamerytoryczne, emocjonalne kryteria które powstrzymują przed sprzedażą. Może to była nasza pierwsza prawdziwa planszówka? Może zagrywaliśmy się w nią godzinami na początku naszego hobby? Może jest prezentem od kogoś ważnego? W każdym razie leży w honorowej gablotce i… leży. W moim przypadku jest to pierwsza para dużych pudeł FFG, czyli Gra o Tron i Horror w Arkham.
6. Bo wypełnia jakąś niszę funkcjonalną
Jest jedyną zręcznościówką w kolekcji. Albo jedyną grą, którą da się zagrać na osiem osób. Albo jedynym fillerem poniżej 10 minut na partię. Albo jedyną grą kolejową. Albo… no właśnie. Zawsze przecież może nadejść moment, kiedy będę musiał na szybko znaleźć grę dla ośmiu osób, i wtedy będzie jak znalazł! Przykład – Flick’em Up!
7. Bo jest małym fillerem, nie zajmuje wiele miejsca a i tak sensownie się jej nie sprzeda
Ok, gra nie zachwyca albo po prostu nam nie podpasowała mechaniką czy tematem, pewnie można by się jej pozbyć, ale nie bardzo jest sens. Na Allegro prawdopodobnie warta jest z dziesięć złotych, na Mathandlu od pięciu edycji nikt jej nie chciał, a wyrzucić jednak głupio. Więc leży. Na moim stosiku z „maluchami” leżą Ptaszki ćwierkają (choć one mają bonus za docenianego projektanta) oraz Polskie smaki (choć one z kolei mają bonus za znajomych projektantów).
8. Bo nie zagrałem
To jest kłopotliwa kategoria, bo zawiera naprawdę spory procent mojej kolekcji. Jasne, gra kupiona, niezagrana, więc nie będę się jej pozbywał, bo nie po to wszedłem w jej posiadanie. I pół biedy, kiedy dana gra faktycznie, realnie i z nadziejami czeka na zagranie, nadal budzi zainteresowanie, emocje, nadal czekam na tę pierwszą partię. Tak jak niestety nadal czeka Rebelia – czeka długo, ale nie zmniejszyło to moich chęci jej wypróbowania. Gorzej z grami, które „przeleżały swój czas”. Entuzjazm jakoś opadł, oczekiwania są niezbyt wysokie. W zasadzie o nich zapomniałem, przypominam sobie tylko przy okazji takich inwentaryzacji, ale wtedy… no przecież nie zagrałem, nie mogę sprzedać pozbyć się bez testów, może będę tego żałował? Na szybko przychodzą mi w tej kategorii na myśl Hat-trick albo Imperializm.
9. Bo jest planszową adaptacją czegoś, co bardzo cenię
Kategoria trochę pokrewna do tej sentymentalnej, ale tu chodzi o konkretną kwestię. Bardzo lubię pierwowzór (książkowy, filmowy, komiksowy), gra jest klimatyczna, zawiera wiele treści, nawiązań, odniesień do tego pierwowzoru (nie jest tylko abstrakcyjnym wykorzystaniem tytułu). Jako gra pewnie by się nie ostała, ale jako reprezentant lubianego uniwersum – jakoś się obroniła. Sztandarowym przykładem na mojej półce jest tu oczywiście Wiedźmin, ale też i Wielki wyścig na podstawie Kajka i Kokosza.
10. Bo jest grą Vlaady Chvatila
No cóż, kiedyś sobie niemądrze wymyśliłem, że zbiorę wszystkie osiągalne „chvatile”. Nie, że będę na nie wydawał fortunę, ale postaram się uzbierać ile się da. A skoro zbieram, to się nie pozbywam. Stąd na półce na przykład Travel Blog albo Prophecy.
PS. Pod konspektem tego wpisu (który powstał parę miesięcy temu) zapisałem sobie, że inspiracją dla niego był filmik Marcina Krupińskiego z Regałów Marcińskich. Zupełnie tego faktu nie pamiętam, ale skoro tak sobie zapisałem, to najwyraźniej tak było, więc trzeba uhonorować inspiracjodawcę.